Wojciech Bąk z Dobrzenia Małego na Opolszczyźnie był kierowcą w firmie handlującej karmą dla gołębi. W czasie katastrofy w Międzynarodowych Targach Katowickich tylko na kilka minut odszedł od swojego, jak się potem okazało stojącego w bezpiecznym miejscu, stoiska. Gdyby przy nim został, wydostałby się z hali bez zadraśnięcia. Niestety spadające elementy dachu ciężko raniły mężczyznę. - Mąż przez pięć tygodni był nieprzytomny, walczył o życie - opowiada jego żona Ewa.
By ratować pana Wojciecha trzeba było amputować mu nogę. Rozległa rana, która powstała po zabiegu, nie chciała się goić, wdało się śmiertelnie groźne zakażenie - sepsa. Lekarze z Górnośląskiego Centrum Medycznego w Katowicach - Ochojcu chwycili się wtedy ostatniej szansy - sprowadzili z Wielkiej Brytanii... larwy much plujek, które w genialny sposób oczyszczają najtrudniejsze rany i ratują pacjentom życie.
- Zawierzyłam medykom - wspomina pani Ewa.
Po trzech dniach działania larw rana była czyściutka. Pierwszy raz widziałam coś takiego i nie ukrywam, że byłam zdumiona efektem - wyjaśnia dr Małgorzata Kuczera z GCM, opiekująca się pacjentem. Larwy uratowały panu Wojciechowi życie. To drugi taki przypadek w Polsce. Po raz pierwszy moc plujek wykorzystał prof. Marek Orkiszewski z Torunia, który wypróbował je podczas leczenia 10-letniego chłopca ciężko rannego w wypadku. Na przechodzące przez ulicę dziecko najechał TIR. Chłopczyk stracił nogę.
- Sytuacja była beznadziejna. Gdy antybiotyki nie pomagały przypomniałem sobie, że w internecie czytałem o użyciu opatrunków z larwami. Zdecydowałem się skorzystać z ich pomocy - przypomina prof. Orkiszewski.
Nie wszyscy koledzy po fachu byli przekonani o słuszności podjętej przez niego terapii, chociaż medycyna od lat wykorzystuje larwy plujki i wie, na co je stać.
Już podczas II wojny światowej leżący w lazaretach żołnierze ze zdziwieniem odkrywali, że ich ropiejące rany są pielęgnowane przez larwy. - W polowych szpitalach trudno było zapewnić czystość. Muchy kojarzone z brudem nieoczekiwanie stawały się sprzymierzeńcami ludzi. Na większą skalę próbowano wykorzystać larwy w USA w latach 80. Ropiejące rany były największym problemem bezdomnych, a larwy miały być skutecznym i tanim lekiem - mówi prof. Orkiszewski. - Obecnie opatrunki z larw są wykonywane w supersterylnych warunkach, by nie przenosić bakterii oraz wirusów.
Są hodowane w specjalnych laboratoriach. Produkują je głównie Amerykanie i Brytyjczycy. - Są przewożone w paczkach przez kurierów. Opatrunek trzeba nałożyć na ranę i czekać - wyjaśnia dr Kuczera. - W tym czasie larwy rozpuszczają wydzielanymi enzymami martwą tkankę, a następnie ją wsysają.
- Warto dodać, że są też tańsze od antybiotyków - wyjaśnia prof. Orkiszewski. Koszt jednej sprowadzonej zza granicy partii larw to ok. 1500 złotych.
Szerokie zastosowanie opatrunków biologicznych wciąż jednak napotyka w Polsce na opory środowiska medycznego. Przyczyn tego stanu rzeczy trzeba szukać przede wszystkim w braku wiedzy na temat dobroczynnego wpływu larw.
Uruchomienie produkcji żywych opatrunków jest kosztowne. W Polsce nie ma takiego laboratorium i dlatego jesteśmy skazani na korzystanie z produktów brytyjskich i amerykańskich. Natomiast nie ma przeszkód, by polscy lekarze znacznie częściej korzystali z tego niezwykłego leku.
Agata Pustułka - Dziennik Zachodni