wywiad z p. Alojzym Holikiem (Głos Dobrzenia II 2002 r.)
Tradycje żeglarskie mam zapisane w genach. Mój dziadek Jan Holik, ojciec Paweł i wujek Franciszek pracowali jako żeglarze i posiadali własne barki. Ojciec swoją „ Glaube” pływał po wodach Odry i Łaby. W domu rzecz jasna przewijały się tematy wodniackie. W tym czasie wielu mieszkańców Dobrzenia i okolic związanych było z Odrą, siłą woli więc, cała ta żeglarska rodzina spotykała się i dzieliła przeżyciami. Utworzono nawet związek Dobrzyńskich łodziorzy, a przewodniczył im mój dziadek. Będąc dzieckiem, ojciec często zabierał mnie w rejs wraz z mamą i starszą siostrą. Pamiętam jak matka , obawiając się byśmy nie wpadli do rzeki, przywiązywała nas sznurem do ogniwa na pokładzie. Podpatrywałem i uczyłem się trudnej ale ciekawej pracy. Niestety, przyszła wojna i piekło stycznia roku 1945.
Skończyły się czasy łodziorzy. Ojcowie utracili barki-swój majątek i źródło utrzymania. Dzieciom zaś odebrano marzenia. Tabor pływający został zarekwirowany i przetransportowany do ZSRR, w tym również 600 tonowa barka ojca. Inne jednostki upaństwowiono lub wyzłomowano. Wielu dobrzyńskich łodziorzy wywiezionych na roboty nie wróciło z łagrów, był wśród nich i mój ojciec. Przetrwała we mnie tradycja i pamięć tamtych lat. W roku 1946 podjąłem pracę w stoczni mając 14 lat. Pracowało tam chyba z 200 ludzi. Wśród nich zatrudnienie znalazło wiele kobiet. Ja pracowałem jako szkutnik. Zadaniem szkutnika jest budowa lub naprawa barek z drzewa, albo łączenia drewnianego dna ze stalowymi burtami. Większość przedwojennych barek miało drewniane dno. Były to bele o grubości 8-10 cm łączone „zamkowo” wzdłuż i przymocowane do denników kołkami, jeżeli były drewniane, śrubami, kiedy miały kształt ceownika. Drzewo sprowadzało się z pobliskiego tartaku. Wynagrodzenie za pracę w części było wypłacane w gotówce, a część stanowił deputat żywnościowy z dostawy z UNRA, bo byłem jedynym żywicielem rodziny (ojciec został w Kazachstanie). Po około pół roku pracy objęty zostałem redukcją zatrudnienia i zwolniony. Od 1947 r. żeglowałem przez 7 lat na Odrze od kanału gliwickiego poprzez Koźle, Wrocław, Szczecin aż do Świnoujścia. W tym czasie zdałem egzamin we Wrocławiu na patent sternika, a także ukończyłem kurs z przepisów o żegludze morskiej, bo takie obowiązują na odcinku Szczecin-Świnoujście. Było to coś, co mnie naprawdę interesowało. Zakupiłem książki i chłonąłem wiedzę o morzu, wiatrach i statkach. Moim wielkim pragnieniem była praca na morzu. Niestety , uwarunkowania polityczne nie pozwoliły zrealizować tych planów i po dwóch żołnierskich latach, znów wróciłem do stoczni w Dobrzeniu Małym. Technologia budowy pozostała jeszcze ta sama - było dużo nitowania. Dla przykładu do przymocowania jednego arkusza blachy trzeba było zanitować kilkaset nitów. We wsi słychać było charakterystyczny stukot. Z biegiem czasu, stocznia przechodziła wyłącznie na spawanie. Wykonywano oprócz remontów, dużo stalowych konstrukcji dla wielu rozwijających się gałęzi przemysłu w Polsce. Skoro miałem patent sternika – wysyłano mnie po stal barką do Koźla. Z czasem stocznia zaczęła produkować całe barki. Trzeba wiec było pójść na kurs spawacza elektrycznego, spawacza autogenicznego, a także inne kursy zawodowe. W 1964 r. w izbie rzemieślniczej zdawałem egzamin czeladniczy, a 4 lata później mistrzowski. Zaczęliśmy budować coraz to nowsze kadłuby. I tu już zaczęły się roboty traserskie, które przez długie lata wykonywałem. Pierwszym specjalistą kreśleń na traserni był najstarszy mój kolega Alois Sabaś.
Traser stoczniowy na gładkiej, równej i jasno pomalowanej podłodze, przeważnie tuszem wykreśla przekroje wzdłużne i poprzeczne przyszłego kadłuba. Poprzeczne to wręgi. Te które biegną wzdłuż statku to wzdłużnice, a przekroje płaskie to wodnice. W zależności od kadłuba są one różne i stanowią linie budowlane, które pozwalają na wykonanie szablonu wszystkich części konstrukcyjnych skali 1: 1. Z wymiarów i szablonów korzystają brygady, które montują sekcje kadłuba w halach i pochylni. Tych szablonów jest bardzo dużo. Jako materiału używa się przezroczystego tworzywa i cienkich blach. Zaś wielkie gabaryty jak grodzie wykonywało się z desek. Wszystkie szablony są opisywane tzn. nazwa statku, grubość (np. blach) i ilość. Praca na traserni może trwać miesiące aż do wykonania prototypu. Po pracy w wolnych chwilach, których było bardzo mało, próbowałem malować obrazy. Ale tylko próbowałem. Były to pejzaże i nadszafty, malowałem też kościółek św. Rocha. Znacznie lepiej malowanie wychodziło wujkowi Franciszkowi. Inspiracją mojego malarstwa zawsze było morze. Pierwszy obraz jaki namalowałem przedstawiał żaglowca zmagającego się z falami morskimi.